Absolwenci Nowodworka 1978. |
Ostatnie zmiany: |
Spis treści: Informacje klasowe Inne strony o I LO o kanale RSS |
Marek i Mieciu
Msza Święta w intencji Marka i Miecia zostanie odprawiona w kolegiacie Św. Anny w Krakowie ul. Św. Anny 11 w poniedziałek, 26 września 2011 o godzinie 19.30 Pogrzeby Marka i Miecia odbyły się w bardzo uroczystej oprawie, przybyło ogromnie wielu przyjaciół, kolegów, znajomych. Dzięki uprzejmości Janka, są już dostępne galerie zdjęć jego autorstwa, można je obejrzeć tutaj: pogrzeb Miecia i pogrzeb Marka. I jeszcze krótki film z ostatniego pożegnania pilota. "Jestem w Stróży i płaczę, rozpaczam. Kto powiedział, że czas leczy rany? Teraz w to nie wierzę. A kto powiedział, że nie ma ludzi niezastąpionych? Co? Chyba ten ktoś nie miał prawdziwych Przyjaciół. Kto inny siądzie w Waszych ławkach Chłopaki? Nikt i nigdy! Kolega ze szkoły pięknie powiedział, że jesteście już wolni. Tak, - Wy jesteście wolni, szczęśliwi i latacie nad kolorowymi, niebiańskimi łąkami. A czy pomyśleliście Kochni Przyjaciele co będzie z nami? Jak my mamy bez Was dalej żyć? Horacy powiedział: "Non omnis moriar" - i Wy nie odejdziecie nigdy. Zawsze chcę z Wami płakać, śmiać się i pić za zdrowie.. " Magda "Z nim latałam. Był dobrym i pewnym siebie pilotem, a poza tym dobrym wujkiem. Będzie nam go bardzo brakowało" kik "Zalegam mu z mailem. Mietek skontaktował się ze mną ostatnio po długiej przerwie w maju, ja mu odpowiedziałem, on ponownie napisał w czerwcu i teraz była moja kolej. Ale jakoś się to odwlekło, wakacje i praca, nie było w naszej konwersacji niczego naglącego. Tak mi się wydawało. Mietek pisał: "Ja mam już pół własnego samolotu a w tym roku pewnie odkupię jego drugie pół. Z Markiem K już latałem, nawet dużo i chyba się nie boi, bo ciągle pyta kiedy znowu". A później: "Ostatnio polataliśmy z Markiem Kasperczykiem". Przesłał mi też link do zestawu zdjęć i wideo z przelotu , pisząc "Mój samolot to ten biało-czerwony dolnopłat (kochana maszyna)". Na jednym ze zdjęć widać go lecącego w tym samolocie z czerwonym ogonem. Niestety, ten sam ogon widać i na tym zdjęciach z miejsca katastrofy. Mietek zakończył: "W ogóle zapraszam Cię do odwiedzania strony nowego portalu e-agle.pl, bo będą tam na pewno następne moje zdjęcia". Już nie. Ale wśród fotek z powyższego zestawu jest jedna z Mieciem na lotnisku w Łososinie Dolnej, z którego miał wylecieć z Markiem w ich ostatni lot... Z Mieciem siedziałem na początku Nowodworka w jednej ławce. Jak się okazało, nie wyszło nam to na zdrowie, bo mając wcześniejsze podstawy z angielskiego lekceważyliśmy ten przedmiot, aż nauczycielka postanowiła z zawzięciem dać nam po nosach, co jej się zresztą udało. Nie pamiętam, czy rozdzieliliśmy się wkrótce potem, czy też dopiero kiedy Miecio odszedł do innej klasy. Ale Mietek zawsze pozostał z nami, zawsze z niefrasobliwym podejściem do życia, cokolwiek mu się przydarzyło, zawsze umiejący spaść na cztery łapy, zawsze z uśmiechem. Choć może on te łapy wytwarzał w miarę potrzeby - nie tyle lądował miękko ze względu na jakieś specjalne szczęście ile raczej potrafił znaleźć pozytywy w każdej sytuacji. I chwytał dzień. Trzy lata temu, po ostatnim zlocie Nowodworczyków, spotkaliśmy się w dużej grupie w Stróży u Magdy. Miecio mnie tam podrzucił i przebalowaliśmy aż do rana. A o świcie ruszyliśmy do Nowego Targu, gdzie ściągnął z łóżka kolegę-pilota LOTu i zaraz wylecieli awionetką do Czech. Miałem wątpliwości, czy dwaj niewyspani faceci powinni pilotować, ale zapewnili mnie, że to nie jest żaden problem. Tamtym razem rzeczywiście się udało... Większą część Nowodworka przesiedziałem w ławce z Markiem Kasperczykiem, tuż obok słynnej grzywki-przyłbicy, od której wziął się jego przydomek "Rycerz". Jak wiecie, poświęciłem mu niemało miejsca w książce o naszej wyprawie za krąg polarny ("Kajakiem na Nordkapp"). Potrafił dążyć do celu nawet kiedy wydawało się to skazane na niepowodzenie - np. jeżdżąc samochodem zanim jeszcze wolno mu było mieć prawo jazdy. W klasie przegadaliśmy niejedną chwilę (i godzinę!) na tematy nie związane z przedmiotem; często o jakiejś przyszłej wyprawie. Zawsze fascynowało mnie to, że wyruszając w 1980 r. na podbój Przylądka Północnego miał za sobą zaledwie kilka łagodnych wypadów na jezioro. I chociaż wyznał raz czy dwa po jakimś piekielnym maglu, że "w portkach miał pełno", to nazajutrz zaciskał zęby i chwytał wiosło od nowa. I tak przez kilka tygodni. W książce pisałem: "Jeśli nasze wiadomości są dokładne, to Marek jest pierwszym człowiekiem, który współcześnie opłynął Nordkapp kajakiem. Ja w sekundę po nim" [płynęliśmy "dwójką"]. Nie były dokładne - ponoć rok wcześniej dotarła tam mocno sponsorowana grupa Brytyjczyków. Ale na pewno byliśmy pierwszymi Polakami, docierając tam składanym kajakiem z ubogiego kraju z żałosnymi finansami, bez puchowych kurtek czy śpiworów, a nawet bez środków na komary. Marek pierwszy, ja w sekundę po nim. Kiedy polarny dzień ustąpił lapońskim nocom, przegadaliśmy wiele z nich z nich przy ognisku, często w pełnym porozumieniu dusz, ale czasem "na przeprosiny", bo i tak musiało być na wielotygodniowej wyprawie przez tundrę i tajgę. Snuł wtedy marzenia o przyszłej pracy nad jakimś wielkim wynalazkiem, myślał o rodzinie i wychowywaniu dzieci. Życie zrewidowało niejedno marzenie. Mieliśmy się spotkać "pod Adasiem" w dziesięć lat po maturze - dla łatwego zapamiętania, ustaliliśmy to na 08-08-1988. Ale mnie los rzucił na inny kontynent i o letnim przyjeździe do Polski nie było wówczas mowy. Więc zadzwoniłem późno w nocy, żeby mu o tym powiedzieć i nie mogłem zrozumieć, dlaczego Marek tam już nie mieszka. Rzeczywistość okazała się bardziej skomplikowana, niż lapońskie nadzieje. A jemu mojej wiadomości oczywiście nie przekazano... Rozmawialiśmy później o tym momencie kilkakrotnie. Powiedział mi, że to wtedy wyszłaby nam ta mityczna podróż dookoła świata, na którą miałby wówczas dość czasu, pieniędzy i desperacji. Ale mnie nie było. Po powrocie z Norwegii powiedział mi: "Jeśli będziesz kiedyś organizował wyprawę do piekła, daj mi znać!" To najdziwniejszy ale bodaj najmilszy komplement, jakim mnie ktokolwiek obdarzył. Cóż, ta wyprawa będzie musiała poczekać - aż do czasu, kiedy się znowu spotkamy. Otarliśmy się kiedyś razem na Północy o śmierć w białym szkwale, wyrąbaliśmy drogę do życia przez kilka godzin opętańczego wiosłowania w gębę sztormu. Ale na oceanie zawsze można wykrzesać jeszcze jedną iskrę energii, jeszcze jedno włókno mięśni do walki. W nieplanowanym korkociągu takiej szansy nie ma. Nie wiem właściwie, dlaczego przyniosła mi ulgę wiadomość, że Miecio walczył do końca, choć próba wyobrażenia sobie tego ściska mi gardło. Może po prostu tak lepiej, niż obawa, że to niedopatrzenie czy pusta brawura. Napotkali coś większego od siebie i nie poddali się. Oby nam się tak wszystkim udało! Każde spotkanie to obietnica, każdy list to dług. Za parę dni zaczyna mi się rok szkolny i powinienem kończyć plany zajęć i inne formalności, a tymczasem piszę o ludziach, którzy pozostali mi bliscy, choć od trzech z górą dekad widywałem ich raz na kilka lat. Piszę, bo zalegam im z mailem." Marek P. "Marku, czytam zaległy mail i tak płaczę,że niewiele widzę na ekranie. Wczoraj zupełnie do mnie nie docierało, że już nigdy Marek czy Mieciek nie zadzwonią, żeby się spotkać, pogadać, czy gdzieś wyjechać. Przecież umówiona byłam w poniedziałek rano u Marka, w warsztacie, na naprawę samochodu. Zawsze był, doradził, pomógł. W niedzielę wieczorem czytając wiadomości w necie poczułam ukłucie w sercu. Rano, jadąc na godzine 8, w głowie kołatała myśl - żeby był, żeby tylko był. Niestety - obcy mężczyzna na pytanie o Marka spuścił wzrok i powiedział "nie przyszedł - pojechał na pokazy lotnicze... i nie ma z nim od wczoraj kontaktu..." Już wiedziałam wtedy, chociaż tliła się jeszcze iskierka nadziei, że brak zasięgu, akcja ratunkowa, zamieszanie.... Miećka traktowałam jak brata. Śmialiśmy się wielokrotnie, że wstyd powiedzieć, ale znamy się ponad 40 lat. Razem chodziliśmy w podstawówce do jednej pani profesor na lekcje fortepianu. Później spotkaliśmy się w jednej klasie w liceum. Nastepnie nasze drogi krzyżowały się na Akademii Rolniczej, na której paru wydziałach Mieciek próbowal studiować. Jednak był zbytnim indywidualistą, by się nagiąć do jakiegoś sztywnego programu. Mieciu był inicjatorem powstania konta na Naszej Klasie. Chciał, byśmy mieli więcej informacji o sobie, wspierali się, spotykali, zamieszczali zdjęcia z imprez. Zawsze można było na niego liczyć - w każdej sytuacji i o każdej porze. Spędziliśmy wiele godzin na rozmowach przez skype'a, przesyłając zdjęcia, dyskutując. Ostatni raz spotkaliśmy sie 07.08.2011 w Michałowicach. Wyciągnąl mnie telefonem z łóżka, gdy odsypiałam imprezę weselną i jak zwykle zmobilizował swoim entuzjazmem i radością życia. Siedzieliśmy parę godzin z Mieciem, z Markiem i ich synami gadając, jedząc kiełbaski i pożegnaliśmy się do następnego razu.... którego już nie będzie.... Nikt i nic ich nie zastapi... Pozostaje pustka i żal, że to tak szybko i na zawsze...." Ela "Po dwudziestopięcioleciu matury Jasiek wpadł na pomysł, żeby Miecio mnie 'przeleciał' - czyli, żeby mnie zabrał na lot szybowcem. Długo jakoś nie było a to pogody, a to pilota. Aż tu nagle dzwoni Miecio po nocy, że rano o siódmej zabiera mnie do Nowego Targu, bo pilot się znalazł, a pogodę może dowiozą. I rzeczywiście, lot się odbył - dzięki Mieciowi miałam okazje oglądać redyki, Dunajec i Turbacz z góry. W drodze powrotnej jeszcze ugościł mnie żurkiem przy drodze i zaopatrzył w oscypek - przy czym nie chciał przyjąć ani grosza za benzynę. Po tym wyjeździe będę pamiętać dwie rzeczy o Mieciu. Po pierwsze, że był bardzo wspaniałomyślny, a po drugie, że ciągle żył w locie. Trochę tak, jak Janina Porazińska opisywała swojego ulubieńca: 'Był fanatykiem ruchu, był ruchem samym'. To był dobry chłopak." Marzanna "ZNAŁEM ICH WIELE LAT Samolot był własnością Mietka Rumiana, z którym chodziłem razem do szkoły średniej i to on go pilotował. Mietek mieszkał pod Krakowem, ale swój samolot trzymał na lądowisku w Kazimierzy Małej, bo jak mówił, tam o wiele taniej niż w Krakowie. Maszyna była zarejestrowana w Czechach, też z powodów formalno-finansowych. Pasażer to też mój dobry kolega z podstawówki i szkoły średniej - Marek Kasperczyk, współwłaściciel serwisu samochodowego na Widoku "dmk auto service". Marek uwielbiał loty ze swoim klasowym kolegą. I razem zostali tam, pod Łososiną. Niech im niebo będzie blisko." Metar 84 "W niedzielę wieczorem dowiedziałem się o tragicznej katastrofie awionetki po pikniku lotniczym w Łososinie Dolnej. Po pół godzinie pojawiła się kolejna informacja o drugim wypadku samolotu, tym razem w Nowej Hucie. Obaj piloci i wszyscy pasażerowie zginęli. Przez kilkanaście godzin wydawało się, że te katastrofy nie dotykają nas osobiście, tragiczne wypadki, oczywiście żal ofiar, współczujemy ale jakoś tak nie do końca, jednak to zginęli nieznani nam ludzie. Siłą rzeczy jeśli to są obcy, to emocje są ograniczone. I po kilkunastu godzinach dowiaduję się, że jednym z tych samolotów lecieli nasi koledzy z liceum, Marek Kasperczyk i Miecio Rumian. I nagle to wydarzenie staje się jakże bardzo bliskie i już jest do bólu nasze własne. Nie chodziłem z Nimi do jednej klasy, więc siłą rzeczy nie znałem Ich za dobrze. Próbowałem sobie przypomieć jakieś wspólne zdarzenia, sytuacje, zjazdy maturalne. Jak razem czynnie wsparli stypendium absolwentów. Przeszukiwałem zdjęcia, by odnaleźć jakieś ślady po Nich. Próbowałem też zrozumieć wielką przyjaźń, która Marka i Miecia łączyła, opartą na wspólnych zainteresowaniach i fascynacjach. Razem na żaglach. W drużynie koszykówki na 25 rocznicy matury w 2003 roku. I największa pasja, samoloty, latanie. Zawsze i wszędzie, nieważne czy górnopłat, czy dolnopłat, czy szybowiec, czy też nareszcie ten wymarzony własny samolot. * I jeszcze nieświadomy, że może właśnie zrywa się do ostatniego lotu. To właśnie zdjecie, to być może ostatnie istniejące zdjęcie tego samolotu, nie jestem pewien, nie widać czy siedzi tam sam pilot czy już jest tam cała, te ostatnia, załoga. Wiem tylko, że zdjęcie to zrobiono właśnie w tą niedzielę, w czasie tego feralnego pikniku lotniczego w Łososinie Dolnej Gdzie teraz jesteś ostatnia załogo? Czy dołączyłaś już do tej największej, niebiańskiej załogi? I już patrzysz na nas, na wszystko, z wysoka? Wolni, niezależni, bez ograniczeń czasu i przestrzeni, wszędzie gdzie tylko zechcą?" Mariusz
Wszystkich Kolegów i Przyjaciół Marka i Mietka zawiadamiam, Wszystkich Was serdecznie zapraszam i proszę o powiadomienie o tym Ich Rodzin (to chyba Jan P.) I jeszcze treść nekrologu jaki ukazał się w piątkowym "Dzienniku Polskim" i Gazecie Wyborczej.
Wstrząśnięci tragicznym wypadkiem lotniczym w dniu 21 sierpnia 2011 roku, * Zdjęcie z pikniku w Łososinie dzięki uprzejmości autora p. Tomasza Chochoła. Jeśli ktoś chciałby tu dołączyć własne wspomnienia o Marku i Mieciu to proszę o kontakt na poniższy adres e-mail: |